poniedziałek, 19 grudnia 2011

Nie chcę pisać wiele...

...ale nie mogę nie napisać niczego.

Są filmy, które śmieszą, ale nie bawią. Są filmy, które smucą, ale nie bolą. Są również takie, które straszą, ale nie wzbudzają lęku. Tych trzech kategorii tutaj nie będzie.

Podobnie jak nie będzie tu wielu innych elementów: szałowych atrakcji, ciekawej szaty graficznej, obiektywizmu i regularności.

Po tych słowach pewnie ciężko będzie zachęcić kogokolwiek, aby tutaj zaglądał. Spytacie w takim razie: po co blog?

Spieszę odpowiedzieć: ano po to, żebym miała wreszcie swoje miejsce w śieci. Marzę nie od dziś o tym, że opowiem komuś o jakimś filmie, on go zachęcony obejrzy i będzie równie urzeczony jak ja.  Dotychczas to marzenie się nie spełniło. Dzięki temu miejscu będę mogła opowiedzieć swoje historie szerszej grupie osób. Jeśli ktokolwiek na tym skorzysta - to świetnie! Jeżeli nie - sama przeczytam swoją recenzję, obejrzę ponownie film i będę zachwycona - moje marzenie się spełni. Czasami trzeba wyjść z siebie.

Dlaczego taki tytuł? Bo każdy film jest baśnią. Czasem prostą jak Czerwony Kapturek, czasami złożoną jak  Królowa Śniegu. Niektóre, zupełnie jak Jaś i Małgosia, mają happy-end, inne znów, jak andersenowskie Opowiadanie o matce są przeraźliwie smutne. Kluczem do odbioru jest utożsamienie. Stworzenie własnej bajki ze strzępów tego, czego doświadczamy. A we współczesnym świecie, gdzie nie ma miejsca na ład, nie będzie się dało ułożyć tych strzępów w zgrabny patchwork. Efekt będzie wynaturzony.

Nie będę pisać dokładnie, czego można się po "moich wynaturzonych bajkach" spodziewać, ponieważ nie wiem jeszcze tego sama. Mogę zagwarantować jedynie głębokie zaangażowanie w każdy z opisywanych filmów.

Do przeczytania.

2 komentarze:

  1. Zachęciłaś mnie, czekam z niecierpliwością na pierwszą recenzję! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. DMka - dziękuję, że tu jesteś :)

    OdpowiedzUsuń