czwartek, 29 marca 2012

Breakfast On Pluto (Neil Jordan, 2005)




Czuję, że to będzie jasna perełka wśród opisywanych przeze mnie ponurych obrazów.

Kino często raczy nas smutnymi, mrocznymi opowieściami o osobach o orientacji seksualnej innej niż ta tradycyjna - wystarczy wspomnieć o "Tajemnicy Brokeback Mountain" czy wielu filmach Almodovara, żeby zauważyć, że obecny trend ukazywania homoseksualistów to albo konwencja bardzo dramatyczna, albo stricte komediowa.

Na takim tle "Śniadanie na Plutonie" błyszczy jak gwiazdeczka. Otóż tak - nie gwiazda i nie gwiazdka - po prostu gwiazdeczka, śliczna, słodka, łatwa w odbiorze i przekazująca wiele ciepła.

Pokrótce fabuła (inaczej przedstawić się jej nie da, gdyż zajęłaby pół bloga, naprawdę porządnie się rozwija i ma wiele nieoczekiwanych zwrotów akcji): młody chłopak (ale czyżby?) wychowuje się u przybranej rodziny w domu księdza. Sam jest świetnie nastawiony do społeczeństwa, które jednak ma duży problem z jego akceptacją. Patrick "Kicia" Braden (tak ów chłopak nazywa się i mianuje) postanawia zmienić swoje życie i wyrusza w wielką podróż, której celem ma być znalezienie matki.

I teraz pytam - jakim odważnym trzeba być reżyserem, żeby a) złamać tabu homoseksualizmu ukazywanego pozytywnie, b) złamać tabu transwestytyzmu prezentowanego w dobrym świetle. Jordan poradził sobie z tym wspaniale. W jego umyśle zrodziła się postać, która przy odrobinie szczęścia mogła naprawdę uwodzić.

No i udało się - obsadzony w roli "Kici" Cillian Murphy kreuje dziecięco nieskażonego złem tego świata, ufnego, naiwnego, ale jakże uroczego bohatera. Niestety nie było mi dane oglądać innych filmów z tym aktorem, ale tutaj wydaje się właściwym człowiekiem na właściwym miejscu - wszystko zdaje egzamin: od tonu jego głosu po delikatną i bardzo kobiecą urodę. Myślę, że nawet uprzedzeni byliby w stanie zapomnieć się patrząc na niego i niejednokrotnie uśmiechnąć.

Reżyser prowadzi nas przez kolejne (liczne) epizody - jedne smutne, inne rozbrajające, natomiast w towarzystwie Paddy'ego nigdy nie smucimy się dłużej niż chwilkę - jest to wszak postać doskonale radząca sobie ze światem przez dystans i dowcip. Pod koniec filmu bohater staje przed nami z ogromnym bagażem bolesnych doświadczeń, ale naprawdę niewiele pada z jego ust słów skargi i żalu.

To przepiękny kontrast - wierzcie mi lub nie, zgadzajcie się ze mną lub dyskutujcie - Paddy naiwniak, ofiara osób chcących go wykorzystać, ktoś kto jakby nie rozumiał świata, w którym żyje, ktoś, w kogo głowie nie mieści się, że można być złym do szpiku kości i traktujący wszystkich z zaufaniem niemal bezgranicznym, a z drugiej strony osoba, która właśnie dzięki tej naiwności i łatwowierności zjednuje sobie wszystkich i radzi sobie niż niejeden wyrachowany typ. Zadziwia mnie jak złożona jest to postać.

Podsumowując - film jest doskonałym lekarstwem na chandry związane z poczuciem inności i odrzucenia, bo pokazuje, że jeśli się jest dobrym człowiekiem, to nawet jeżeli nie jest się szablonową postacią i w wielu osobach można wzbudzać niechęć z powodu swojej tożsamości, to nie należy sie jej absolutnie zrzekać, bo tylko będąc w pełni sobą stajemy się silni.