poniedziałek, 11 czerwca 2012

Melancholia (Lars von Trier, 2011)



            Melancholia jest najnowszym filmem Larsa von Triera i przewidywać można, że po niej nastąpi film zamykający kolejną trylogię (rozpoczętą Antychrystem), do których reżyser wyraźnie ma słabość (jego pierwszą trylogią było Złote Serce, w skład którego wchodziły filmy Przełamując fale, Idioci oraz Tańcząc w ciemnościach, później stworzył tzw. Trylogię amerykańską: Dogville, Manderlay oraz Washington).
            Produkcję filmu przypisuje się czterem państwom: Danii, Szwecji, Francji oraz Niemcom. Wytwórnią patronującą jest Zentropa Entertainments, natomiast producenci to Meta Louise Foldager oraz Louise Vesth. Swoją premierę w świecie Melancholia miała 18 maja 2011 roku, a polscy widzowie mieli możliwość po raz pierwszy obejrzeć ją w kinach 27 maja 2011 roku.
            Oprócz reżyserii Lars von Trier napisał również scenariusz do swojego najnowszego dramatu. Kreując ten obraz twórca Antychrysta skupił się na kolejnej wariacji na temat reżyserii według zasad Dogmy 95[1]. Ujęcia kręcone „z ręki” nie są bardzo rozedrgane, ale mogą być przeszkodą percepcyjną dla widzów niewprawionych w odbiorze filmów duńskiego reżysera. Nazwisko Larsa von Triera nie pojawia się w napisach końcowych, lecz jest mocno wyeksponowane na początku. Ciekawym zagadnieniem jest muzyka, która nie występuje w filmie w znaczeniu tradycyjnej muzyki filmowej. Reżyser wykorzystuje fragmenty utworu Tristan i Izolda Wagnera. Pojawiają się one głównie w prologu i zakończeniu, ale występują również w chwilach pokazywanego w slow-motion spowolnienia akcji. Autorem zdjęć jest Manuel Alberto Claro, który za swoją pracę został nagrodzony podczas 24 ceremonii wręczenia Europejskich Nagród Filmowych jako najlepszy europejski operator. Autorami scenografii są Jette Lehmann oraz Simone Grau. Montażem zajmowała się Molly Marlene Stensgaard. Autorem efektów specjalnych jest polskie studio Platige Image.
            Odtwórczynie dwóch najważniejszych ról to Charlotte Gainsbourg (Claire) oraz Kirsten Dunst (Justine). W zasadzie w całym filmie nie pojawia się zbyt wiele postaci, toteż obecność na ekranie każdej z nich można uznać za znaczącą. Kiefer Sutherland wcielił się w rolę Johna, męża Claire, rolę matki Claire I Justine odegrała Charlotte Rampling, a ojca John Hurt. Alexander Skarsgård wystąpił jako Michael, mąż Justine, natomiast Stellan Skarsgård wykreował postać Jacka. Ostatnie role to Brady Corbet (Tim) oraz Udo Kier (organizator wesela). Ostatnią dość istotną postacią jest kamerdyner - Jesper Christensen.
            Melancholię dość łatwo potraktować jako kontynuację Antychrysta z co najmniej kilku powodów. Filmy mają podobną (i charakterystyczną dla Triera) konstrukcję: składają się z części – rozdziałów początkowanych kartami tytułowymi. Choć w Antychryście rozdziały to „Ból”, „Smutek”, „Rozpacz” oraz „Troje żebraków”, a w Melancholii są to „Claire” i „Justine” to tak naprawdę i w jednym i w drugim przypadku chodzi o emocje i różne stany psychiczne. O ile Antychryst jest obrazoburczy, bluźnierczy i trudny w odbiorze ze względu na natężenie drastycznych scen, o tyle  Melancholia to film kładący ogromny nacisk na estetykę, zawiera wiele odniesień do sztuki (nawiązania do prerafaelickich obrazów, szczególnie Ofelii w prologu, ale również jest to widoczne w scenie gdy Justine leży naga w świetle księżyca nad brzegiem jeziora – to bardzo charakterystyczna dla tego malarstwa scena). W przeciwieństwie do Antychrysta akcji nie podtrzymują sceny (nazwijmy to w uproszczeniu) sensacyjne – morderstwa, tortury itp. Śmierć, mimo iż obecna, pozostaje na uboczu, jest jedynie zaznaczona, a nie boleśnie i dogłębnie studiowana. Kolejne podobieństwo to obecność bardzo istotnego prologu. W tych dwóch filmach prologi są tak doskonale skonstruowane i wysoce artystyczne, że można się w nich rozsmakowywać: zawierają wprowadzenie do akcji, nagromadzenie ważnych dla filmów symboli i momentów, są nagrane w spowolnieniu, wykorzystują muzykę poważną jako podkład. W Melancholii prolog jest zdecydowanie dłuższy i jeszcze głębiej niż w Antychryście oddaje symbolikę filmu. O ile przy pierwszym kontakcie z tą pozycją filmową może wydawać się przeestetyzowanym zbiorem dowolnych obrazów, które owszem, są piękne, ale niewiele wnoszą do świadomości widza, o tyle przy kolejnych seansach symbolika poszczególnych kadrów rozwija się, rozjaśnia i zyskuje ogromne znaczenie.  W obu filmach najważniejszą rolę odgrywają kobiety: są silniejsze od mężczyzn i mimo swoich słabości stają się paniami sytuacji. Wreszcie oba filmy stanowią studium zaburzonej psychiki, którą bohaterowie starają się bezskutecznie uładzić.
            Melancholię można interpretować na co najmniej kilka sposobów. Po pierwsze, w najbardziej podstawowym odbiorze, jest to opowieść o końcu świata, jego hipotetycznym przebiegu. Wątpię jednak, aby był to sens najważniejszy choćby z tego powodu, że Trier (jako reżyser bijący swego czasu pokłony realizmowi, a wręcz weryzmowi) nie uprawdopodobnił wystarczająco sytuacji zderzenia Ziemi z planetoidą. Fizycznie niemożliwym jest aby zderzenie planet wyglądało tak jak w zakończeniu filmu – niczym zderzenie dwóch samochodów, które aż do momentu zetknięcia się ze sobą są w stanie niezmienionym. Siła grawitacji Melancholii spowodowałaby w rzeczywistości takie zaburzenia w atmosferze, podniesienie się wód, reakcje tektoniczne, że życie na Ziemi zostałoby unicestwione na długo przez bezpośrednim kontaktem ciał niebieskich, a już na pewno zjawiska poprzedzające zderzenie nie ograniczyłyby się do lekkiego rozrzedzenia atmosfery i jednorazowego opadu popiołu. Kolejnym argumentem przemawiającym przeciw traktowaniu Melancholii jako filmu stricte katastroficznego jest poziom jego artyzmu oraz ulokowanie wątku apokaliptycznego wobec wątków pozostałych. W porównaniu do sceny ślubu Justine, jej dochodzenia do siebie w domu siostry, koniec świata staje się wręcz marginalny, a na znaczeniu zyskuje dopiero w końcowej części. Owszem, efekty specjalne najmocniej eksterioryzują się w epilogu, ale Trier nie byłby sobą, gdyby ogołocił je z innych (właściwie z jakichkolwiek) warstw znaczeniowych. Efekty specjalne w jego filmach to coś bardzo świeżego i niedawnego, zatem jeśli reżyser sięgnął po taki środek wyrazu, to musiało to mieć głęboki cel (wszak obchodził się bez „fajerwerków” przez wiele lat i wiele filmów).
            A co jeśli koniec świata to tylko metafora? Czy taka droga interpretacji zdoła się obronić? Owszem, jeśli sytuację świata w apokalipsie odnieść do psychiki głównej bohaterki. Justine nie od razu jest pokazana jako osoba z zaburzoną percepcją rzeczywistości. Kilka pierwszych scen zapowiada nudnawą historię szczęśliwej panny młodej, której niezmącona sielskość życia zostanie zniszczona końcem świata. Nic bardziej mylnego. Mocno psychotyczna osobowość bohaterki doskwiera nie tylko osobom z jej otoczenia, ale też widzom, Justine jest osobą, która potrafi irytować, a jednocześnie wzbudzać fascynację. To dziwna, odsunięta od świata mistyczka, być może przez swój mistyczny dar przytłoczona, być może rekompensująca nim swoje społeczne dysfunkcje. I tu pojawia się pytanie: jaką tak naprawdę Justine ma psychikę? Czy jest osobą złą i przewrotną, a jednocześnie pewną siebie? Na to wskazywałaby cała „intryga” ślubu kończąca się odrzuceniem i zranieniem męża. Popierałaby tę tezę również sytuacja postawienia wszystkiego na jedną kartę w rozmowie z pracodawcą, obelgi rzucane pod jego adresem. Za tym przemawiać będzie także zdrada męża w dniu ślubu oraz poniżenie siostry przerażonej perspektywą rychłego zakończenia życia. W tych wszystkich sytuacjach Justine wydaje się być bardzo cyniczna, nielicząca się z uczuciami nikogo wokół. W opozycji do tego wizerunku staje jej ogromna delikatność, częsty płacz, stany niemal katatoniczne, uniemożliwiające funkcjonowanie. Justine jest dzieckiem we mgle, bez równowagi, bez poczucia przynależności i bezpieczeństwa. Kilkakrotnie powtarza, że świat jest zły, a ona nie będzie za nim tęsknić. W takim znaczeniu koniec świata jest intymną autodestrukcją, wątkiem suicydalnym, metaforą w pełni świadomego wyboru rozwiązania ostatecznego. Za taką tezą stoi ilość scen i kadrów w filmie poświęconych Justine, wspomniane „ruchome obrazy” z bohaterką pokazywaną na różne sposoby w sukni ślubnej, jej nagość i spojenie z naturą w scenie nad brzegiem jeziora[2]. Film tak mocno traktuje o jej wnętrzu, że być może postawa Justine (oraz Triera jako reżysera, twórcy jej postaci) stoi na granicy solipsyzmu, kiedy to nic prócz niej samej się nie liczy, zniszczenie siebie jest zniszczeniem świata. Wtedy jednak we własnych odczuciach musiałaby być zła (gdyż świat jest zły, a świat należy do niej). Justine jednak do końca zła nie jest, mocno utożsamia się ze swoim siostrzeńcem, pomaga mu przetrwać trudne chwile. Film sugeruje, że już na długo przed rozpoczęciem ukazanych wątków Justine była ukochaną ciocią chłopca, postacią dla niego ważną. W ostatnich chwilach wczuwa się w wyobraźnię dziecka, buduje magiczną grotę i do ostatniego momentu wywołuje w chłopcu poczucie, że mogą wyjść cało z tej tragedii. O ile z emocjami „zepsutych” dorosłych nie liczy się zupełnie, o tyle z uczuciami niewinnego dziecka liczy się i uważa aby ich nie zranić.
            Kolejnym interpretacyjnym kontekstem jest opozycja katastrofy globalnej do jednostkowej. Film stanowi w pewnym sensie odpowiedź na pytanie: czy katastrofa globalna jest w ogóle możliwa? – i jest to odpowiedź przecząca. Melancholia pokazuje, że każda wielka katastrofa jest sumą jeszcze większych tragedii osobistych, że masowa śmierć nie jest statystyką. Postawę Justine wobec katastrofy omówiłam w większości już wcześniej: jest to pogodzenie, akceptacja, utożsamienie apokalipsy ze zmianą stanu rzeczy na lepsze. Claire jest  zupełnym przeciwieństwem swojej siostry i reprezentuje zdrowy racjonalizm. Jest szczęśliwa, zatem perspektywa utraty tego szczęścia przygnębia ją i przeraża. Jej racjonalizm zatraca się w chwilach bezpośrednio poprzedzających katastrofę. Dochodzi do symbolicznego, nieistniejącego „dziewiętnastego dołka”. Miejsca, które nie ma prawa istnieć. Próbuje  uciec przed końcem świata na wieś, świadoma i jednocześnie nieświadoma absurdu swoich poczynań. Jej panika paradoksalnie jest uosobieniem normalności przeciwstawionej niestabilnej (choć czy rzeczywiście?) Justine.  Kolejną postacią, która na swój sposób przeżywa koniec świata (i jest to zupełnie inne przeżycie niż w przypadku sióstr) jest mąż Claire reprezentujący postawę scjentyczną. Jego postawa jako jedyna zupełnie się nie sprawdza, kiedy chwieje się jego wiara w astronomiczne prognozy i wyliczenia, chwieje się cała jego osobowość, co prowadzi go do zguby (i moim zdaniem jest to sytuacja o wiele bardziej beznadziejna niż sytuacja sióstr, które dotrwały do końca, gdyż utrata wiary w naukę przerodziła się w niewiarę totalną, a zatem całkowite zagubienie sensu istnienia). W takim kontekście odczytać można kolejną analogię do Antychrysta: mężczyzna jest słaby, słabszy od kobiet. Liczy na siłę swojego racjonalizmu i zostaje zmiażdżony siłą instynktu.
            Kolejną propozycją interpretacyjną jest studium depresji na przykładzie Justine. Przeplatają się w jej osobie momenty euforii i przygnębienia, złości i czułości, aktywności i pasywności. Justine jest naczyniem pełnym stale wrzących przeciwieństw, które bez żadnego uporządkowania wydobywają się na wierzch i kipią z niej. Jej prawdziwa osobowość rzadko dochodzi do głosu i właściwie trudno rozstrzygać jaka w ogóle ona jest (a może elementem prawdziwej tożsamości, wrośniętym w tę postać całkowicie, jest właśnie jej psychiczna dysfunkcja). Od lekkich zaburzeń w czasie ślubu, nieznacznej huśtawki nastroju, film prowadzi widza do ostatecznej zagłady – być może właśnie psychiki bohaterki, nie całego świata. Znamienne byłoby tutaj uchwycenie Melancholii jako niebieskiej planety (w języku angielskim słowo blue oznacza zarówno niebieski, jak smutny, przygnębiony). Wraz z jej zbliżaniem cała ziemia jest pokazana jako skąpana w niebieskim świetle, a w scenie finalnej błękit jest wszechogarniający. To wszystko sprawia wrażenie zimna i nieprzyjazności świata. Tutaj ważna jest praca kamery obrazująca stany psychiczne: im bardziej rozchwiany bohater tym bardziej rozchwiany obiektyw.
            Na osobne wypunktowanie zasługują wszelkie symbole pojawiające się w filmie twórcy Dogville. Nie będę usiłowała wyciągnąć z nich wszystkiego, gdyż byłoby to zadanie z góry skazane na niepowodzenie, przytoczę jednak najbardziej podstawowe interpretacje tych, które udało mi się wychwycić w introdukcji.
Gołębie spadające z nieba za głową Justine: utrata spokoju sumienia.
Zegar słoneczny: nieuchronność upływu czasu zmierzającego do ostateczności i wieczności.
Obraz pokrywający się popiołem: symbol destrukcji, zniszczenia, skażenia (czarny popiół na białym śniegu).
Claire zapadająca się w podłoże przy dziewiętnastym dołku: przekroczenie własnego racjonalizmu i zatracenie się w nowym sposobie postrzegania świata.
Upadający koń: bezbronność wobec sił natury, symbol śmierci.
Trzy postacie z przypisanymi trzema ciałami niebieskimi: Justine i jej Melancholia – depresja, Claire i księżyc – uwielbienie dla normalności, chłopiec, nad głową którego jest słońce – wola życia, niewinność, jasność.
Wyładowania elektryczne płynące z palców Justine: bohaterka jest medium między materializmem a duchowością.
Justine w sukni ślubnej uwikłana w zarośla: symbol postępowania wbrew sobie, uwikłania w życie.
Krzew gorejący za oknem salonu Justine: symbol biblijny, ukazuje bohaterkę jako proroka, przypisuje jej wiedzę niedostępną innym, kontakt ze światem nadprzyrodzonym.
Justine jako Ofelia: symbol śmierci, utraty zmysłów.
Zaspokojenie potrzeby fizjologicznej na dworze w trakcie wesela: ucieczka przed konwenansami, potrzeba bycia sobą bez zachowywania pozorów.
            Melancholia nie jest na pierwszy rzut oka filmem skomplikowanym, dla widza, który nie będzie usiłował dostrzec innych warstw przekazu tego filmu może wydać się wręcz nudna. O jej prawdziwej wartości decyduje jednak mnogość możliwych ścieżek interpretacyjnych, które nie wykluczają się wcale, a wręcz doskonale się dopełniają.






[1] Dogma 95 – grupa artystyczna założona przez kilku duńskich reżyserów zakładająca całkowite oddanie realizmu w filmie. W skrócie zasady Dogmy 95 zakładały rezygnację ze scenografii i rekwizytów, rezygnację z muzyki filmowej jako takiej (dopuszcza się ją gdy występuje naturalnie w scenie i jest słyszalna przez bohaterów), rezygnacja ze statywów, rezygnacja z filmowania w skali odcieni szarości oraz przy sztucznie rozstawionym oświetleniu, zakaz stosowania modyfikacji optycznych, rezygnacja z włączania do akcji momentów napięcia (np. pościgi, morderstwa), osadzenie we współczesnych realiach, zakładanie z góry wysokiej wartości artystycznej filmu, umieszczenie filmu na taśmie 35 mm, w formacie 4:3, brak nazwiska reżysera w napisach końcowych.
[2] Tu kolejny raz pojawia się analogia do Antychrysta. Ważny staje się wątek natury panującej nad światem, z którą pogodzenie przynosi szczęście i równowagę.