piątek, 13 stycznia 2012

Genesis (Nacho Cerda, 1998)

Mit opowiedziany bez słów
 

Zastanawiałam się, z której strony ugryźć tę recenzję. Film według mnie ma przynajmniej trzy konteksty, w których można go oglądać i nie jestem w stanie opowiedzieć się za żadnym jako nadrzędnym.

Garść suchych informacji: został nakręcony w 1998 roku, jest niemy. Ale nie w sensie wkładania między kadry plansz, jak to było w Le Necrophile. On się po prostu potrafi obyć bez słów. Jest łatwo dostępny na Youtube i krótki - trwa tylko pół godziny.

Fabuła jest dość luźnym, ale wyraźnym, przekształceniem mitu o Pigmalionie i Galatei. Główny bohater, rzeźbiarz, cierpi po stracie ukochanej żony. Żeby znaleźć jakiekolwiek ukojenie zaczyna rzeźbić jej posąg naturalnej wielkości. Im bardziej ludzka staje się bryła, tym większej degradacji ulega rzeźbiarz - kiedy jest bliski ukończenia pracy zauważa, że na podobiznie jego żony pojawiają się pęknięcia, sączy się z nich krew. On sam zaczyna mieć kłopoty z oddychaniem, chodzeniem, wykrztusza szary pył.

Dlaczego można przypuszczać, że rzeźbiarz czuję się Pigmalionem? Zamierza stworzyć przedmiot i zamierza ten przedmiot kochać. Z czasem staję się przerażony zbliżającą się własną śmiercią, nie rozumie swojego stanu i buntuje się przeciw niemu. Te obrazy są przeraźliwie smutne, nie to jednak jest w filmie najstraszniejsze.

Martwa natura z posągiem

I tu dochodzimy do kolejnej interpretacji. Jest to studium nieuchronnej śmierci, mówi o tym, że nic nie jest w stanie przywrócić osoby, która odeszła. W ostatnich scenach widać, ile buntu jest w oczach Rzeźbiarza. Czy to okrucieństwo, czy łaska, że zamierają one ostatnie i mogą zobaczyć żywą żonę? Moim zdaniem okrucieństwo, gdyż mogą tylko patrzeć jak jedna utrata zmienia się w kolejne. Mąż i żona zamieniają się światami, nie ma dla nich razem miejsca w żadnym z wymiarów istnienia.

Ciągła osobność to trzeci z sensów filmu. Mamy do czynienia z analizą stanu permanentnej samotności, od której nie ma wyzwolenia. Wszystko jest spektaklem jednego aktora nie dążącego wcale do ucieczki od samotności - lepiej mu się cierpi w pojedynkę, nie musi się nikomu tłumaczyć, sam dobiera sobie terapię (nie jest jednak zbyt dobrym psychologiem, bo ta tylko go pogrąża). Może bez wstydu okazywać posągowi czułość (cudowna scena mycia figury), oraz bez skrępowania ulegać kryzysowi, nie kryć się z nim (rozpaczliwa próba samobójstwa). Ile ostatecznie jest w nim przyzwolenia na rozwiązanie sytuacji, ile buntu, ile radości z życia żony, ile cierpienia z ponownej rozłąki - można się tylko domyślać.

Wspaniała muzyka i doskonałe, malarskie kadry to dodatkowe atuty tego filmu. Jeżeli lubicie ambitne kino, nietuzinkowe opowieści i sztukę zmuszającą do refleksji - jest to film dla was.

Kadry